Listopad to miesiąc zadumy, smutku, przeważnie deszczu i parszywej pogody.
W tym roku przywitał nas ulewą, siąpidłem i zimnym wiatrem. Brrrrr.......
Wielu zgrabiały rączki od sprzątania grobów z liści. Wielu zmarzło podczas stawiania świeczek na grobach bliskich i modlitwy. Taki jest listopad. Kapryśny.
Pamiętam rok, kiedy pierwszego listopada szłam "na groby" w krótkim rękawku (1999 lub 2000). Rano poszliśmy zapalić znicze, "porozmawiać" z bliskimi zmarłymi. Wieczorem odwiedziliśmy cmentarze - nie tylko nasz ale też pobliskie. Atmosfera była niemal nieziemska. Wszystko oświetlone tysiącami zniczy, zapach stearyny (szkoda, że nie prawdziwego wosku), igliwia, butwiejących liści. W duszy coś drgało. Może to szczęśliwe duszyczki zmarłych cieszyły się z odwiedzin?
W tym roku Święto Zmarłych nie było tak uduchowione. Padał deszcz, było zimno i każdy myślał o szybkim powrocie do ciepłego domu. Szczerze mówiąc ja tam nie byłam. Wyręczył mnie Synek. Rozmowę z bliskimi, którzy odeszli, odbyłam w domu. Często z nimi rozmawiam patrząc na ich rozwieszone na ścianach fotografie - bez względu na porę roku.
Dzisiaj wyszło trochę słoneczka. Od razu jest raźniej.
Wspomnienie ciepłych dni.
Kolorowy bukiet dla tych, których już z nami nie ma.
Sopot, 04.11.2016
Właśnie godzinkę temu wróciłam ze spacerku. Jak wychodziłam świeciło nieśmiało słoneczko. W lesie zapomniało o mnie i przestało świecić. Nie przestraszyłam się. Mimo temperatury około 2 stopni C pomaszerowałam raźno przed siebie.
LAS przywitał mnie ciszą przerwaną stukotem dzięciolego dzióbka i nieśmiałym świergotem sikorek. Nawet wiatr, który ostatnio nie szczędzi swoich podmuchów, dzisiaj był łaskawy.
Lubię swoje samotne spacery (lubię też spacery z rodziną - czytaj aktualnie z mężusiem). Kiedy sama chodzę po lesie w głowie układam całe opowieści, wierszyki, nachodzą mnie wspomnienia.
Najczęściej ulatują wraz z powrotem do domu gdzie czekają mnie obowiązki - obieranie grzybków, obiadek, mąż wyciągający mnie na balkon w celu oddania się nałogowi (papierochy to zgubna rzecz, szczególnie dla rozpraszania myśli) - o "wilku mowa" - stoi nade mną i marudzi (ha, ha - trzymam swą mocną dłoń na "dystrybutorze", że on chce się truć nie znaczy, że ja).
Miało być o LESIE.
Dzisiaj było spokojnie. Złocistość liści mija, zastępuje ją brązowo - brunatny kolor.
Tu i ówdzie przebija zieleń mchu i jeszcze zielonych liści jeżyn.
Chodzenie jest niebezpieczne. Pod liśćmi ukrywają się mokre, śliskie gałęzie i błocko. Łatwo o przewrócenie się i skręcenie nogi, stłuczenie kolana lub łokcia. Trzeba bardzo uważać i ostrożnie stawiać kroki.
Spod brązowych liści nieśmiało wytyka swój kapelusik podgrzybek.
Przy pniach i wokół wyrastają całe gniazda opieniek.
A spóźnione purchawki świecą bielą pośród tych niezliczonych odcieni brązu i ostatków zieleni zajęczej koniczyny.
Jesień. Późna jesień. Wesołe barwy złotych liści ustępują brązom i czerniom. I zapach LASU jest już bardziej butwiejący. Pozbawione liści drzewa i krzewy pokazują dalekie plany, do tej pory ukryte za listowiem. Jak to blisko! "Rzut kamieniem"!
Czasami zwiędłe, lecz jeszcze nie całkiem brązowe trawy, nadają weselszego odcienia panującej brązowiźnie.
Kręcę się po bliskich domowi leśnych kwaterach, wypatruję ciekawostek. Brrrr.... nóżki mi zmarzły. Czas wracać do domu. Ale żal. Może jeszcze trochę? Może tam zostanę?...........................................
Sopot, 08.11.2016
Już tylko 2 dni do mężowskiej wypłaty. Ja na swoją pewnie jeszcze z miesiąc poczekam. ZUS ponoć sprawiedliwy ale nierychliwy. Piszę o tym bo mi się "leśne" buciska rozpadły i na te jesienne słoty jeno cienkie trampeczki mi ostały. A kataru nabawić się - brrr.... dziękuję, nie skorzystam.
Zdążyłam jednak małżonka naciągnąć w sobotę i niedzielę na daleką wyprawę - po BOROWIKI!
Tylko dlatego, że idąc do lasu w piątek natknęłam się na sąsiadkę wracającą z piesem i niosącą 4 dorodne borowiki. Wrrrrr......
Przeszliśmy Borowikowe Wzgórze w tamtą i z powrotem - i nic. Pod koniec tego spacerku a na samym początku Góry, przy samej ścieżce rósł piękny muchomor czerwony. Właśnie zastanawiałam się, jak go "ująć" na fotce na tle brązowych liści gdy.... obok, 10 cm może, coś zalśniło. HURA!!!!
Piękny, brązowogłowy borowas. I nie zauważyłabym go gdyby nie ów piękny muchomorek.
Oczywiście uradowana zapomniałam o muchomorku i foty mu nie strzeliłam. Szkoda. Piękny był.
Jednak trzeba przyglądać się grzybkom "jadalnym tylko raz" jak to niektórzy mówią. Nie wiadomo co kryje się obok.
Może jednak nie ostatni w sezonie?
Wtedy mężusio zauważył coś pomarańczowo-różowego, sporego. "No rydz!".
Wniosek: oglądajcie "trujaki" bo nie wiadomo co przy nich rośnie.
A LAS - bardzo jesienny. Cichy, spokojny, bardziej już rudy niż złoty. Jak lisia kita lub wiewiórka latem.
Jeszcze trochę i będzie szaro. A może biało?
Byle do czwartku! Kupię sobie buciska na leśne wędrówki.
Pa!
Sopot, 15.11.2016
W lesie niestety nie byłam. Buuuu...!!! Po prostu wszelakie już cieplejsze buciska mi się rozpadły i nie mam w czym wędrować. Nowych jeszcze nie kupiłam - mam dylemata: leśne czy eleganckie kozaczki zimowe. Uniwersalnych nie znalazłam, a na dwie pary na razie mnie nie stać.
Nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło. Może czas na jakieś leśne wspomnienia?
Przeglądałam dzisiaj swoje zdjęcia z lat 2009 - 2011. W 2009 dostałam w prezencie od dzieci pierwszy aparat cyfrowy, nieodżałowanego Codaczaka i oszalałam już dokumentnie na punkcie robienia zdjęć. Nareszcie nie musiałam szukać kiosku z filmami (36 zdjęć "wypstrykiwałam" w pół godziny lub szybciej), czekać na ich wywołanie po to aby stwierdzić, że mi film źle wywołano lub po prostu źle z mojego filmu zrobiono zdjęcia (koszmar, wyrzucone pieniądze, reklamacje lub ponowne robienie zdjęć u innego fotografa).
Teraz - bajka. Od synka dostałam dodatkową kartę na 3000 zdjęć i mogę pstrykać, pstrykać, pstrykać..... Tylko aparacik musiałam kupić nowy - po paru latach eksploatacji Codaczek popsował się. Jego naprawa przewyższałaby cenę nowego. A na nowego Codaka mnie nie było stać. Kupiłam Nokijkę. Ma fajne funkcje lecz jest p o w o l n a. Zanim się namyśli to obiekt.....ucieka (albo ja uciekam przed obiektem...Hi, hi, hi....).
Niech już ta moja emeryturka przyjdzie - będzie lżej i może coś zaoszczędzę?
Ale znowu odbiegłam od głównego tematu, czyli LASU.
Łazikowaliśmy z małżonkiem namiętnie (nareszcie mam z kim, ten pierwszy wolał telewizor).
Poznawaliśmy nowe ścieżki, kwartały, możliwości. Żadna pogoda nas nie straszyła (byłam nieco młodsza?).
Podzielę się tymi wrażeniami - kilka zdjęć z listopadów 2009 - 2011. Więcej znajdziecie na stronce Leśne krajobrazy - jesień
Ale i LAS ma swoje tajemnice.
Wiele razy przechodząc przez jakiś skrawek LASU wyczuwam słodki, miodowy zapach. jakby pszczółki gdzieś niedaleko miały swoje ule. Ale pszczółek nie widać, Zapach jest jak tchnienie wiatru, po kilku krokach znika. I nie ma tu pór roku - jest wiosną, latem, jesienią. Może w mroźnej zimie zanika. Kiedyś próbowałam rozwikłać tę zagadkę. Domyślam się po latach obserwacji skąd pochodzi. Ale czy chcę tę zagadkę rozwiązać?
To tak jak z moim "Wiosennym ptaszkiem".
Będąc jeszcze "podfruwajką" od wczesnej wiosny słyszałam przed wiosennym świtem piękny ptasi śpiew. Owego ptaszka, nie znanego mi jeszcze, nazwałam "Wiosennym ptaszkiem". Jak zaczynał śpiewać - wiosna bardzo blisko. I po latach moich badań i dociekań (dociekliwa jestem bardzo) - stracił swoją magiczną moc. Dowiedziałam się, że to kos. Zawsze będzie dla mnie "Wiosennym ptaszkiem" - ale już bez tego magicznego czaru. Tak jak jerzyki zwiastują bliskie lato tak śpiewający kos zwiastuje wiosnę.
Aby nie zatracić magii LASU - nie dociekam za bardzo jakie zioła, krzewy czy drzewa wydzielają ową miodowo-ziołową woń. Niech trochę magii w tym LESIE zostanie.
(P.S. Zdjęcia niektóre trochę blade. Gdzieś mi "uciekły" te nieco poprawione. Jak znajdę - wymienię. Nie poprawiam zdjęć w sposób "drastyczny". Aparaty mają swoje "oko" i czasem trzeba dodać nieco kontrastu. To jedyne przeróbki. Miłego oglądania!)
Sopot, 18.11.2016
HURAAAAAA!!!!!
Wczoraj udało mi się kupić "lakierki leśne". Na sezon jesienno - zimowo - wiosenny. Dzisiaj je przetestowałam. SUPER!
Podobają Wam się? Mnie tak!
Będę w nich tuptać cały sezon. Mam nadzieję, że wytrzymają kilka sezonów.
Zwiedziłam jak zwykle najbliższe okolice. Moje śliczne, kolorowe niedawno gniazdko tchnęło...zielenią. Krzewy co prawda pozbawione są liści, ale trawa i liście jeżyn były soczyście zielone.
Czuprynka!
Nie szukałam grzybów choć nie wypieram się, że troszkę za nimi się rozglądałam. Widziałam spleśniałe lub nasiąknięte wodą jak naturalna gąbka podgrzybki (zostały w lesie). Opieńki tylko miejscami zaznaczały swój ślad podgniłymi ogonkami po zbiorach lub dużymi, szczerniałymi kapelusikami. Jedynie "psiary" (nie obrażając grzybków wielce pożytecznych w LESIE), czyli niejadalnych, trujących i nie zbieranych nie brakowało. Ciekawe, dlaczego tylko one są odporne na zmienne warunki pogody? Te bardziej szlachetne maja humorki i swoje grymasy!
Najładniejsze opieńki dnia dzisiejszego.
Podgrzybek jak gąbka - też został w lesie.
No i oczywiście (jakby mogło jej w tym roku zabraknąć?) - KURKA!!!! Zmarznięta bidulka i przez kogoś kopnięta. Zabrałam - niech nie marznie.
Trafi do krupniku - akurat mam na obiad. Tam ją ogrzeją inne współtowarzyszki i współtowarzysze. Będzie jej cieplutko i milutko (..............).
Do następnego razu. PA!
Sopot, 22.11.2016
Doba to stanowczo za krótko! Niby tyle godzin a dzień gdzieś umyka niezauważenie. Wstaję z samego "rańca" około 6,00 i nagle robi się 13,00.... 16..... 18..... itd. Niewiele zrobiłam a dzień umknął.
Co prawda małżonek twierdzi, że dużo, ale ja tam swoje wiem. Planów wiele - realizacji może 40 %. Koszmar jakiś!!!!!!
Dzisiaj np. ugotowałam tylko obiadek - kurczak w grzybkach i sosiku grzybowym, ziemniaczki ugotuję przed przyjściem małżonka do domu (mam nadzieję, że trafię w godzinę), byłam po zakupy codzienne (chlebek, mleczko, warzywka itp.) i mniej codzienne (kupiłam ok. 1/4 kg żurawiny na nalewkę - po co ma marnować się w sklepie? Leży tam już od miesiąca, szkoda!). Pogniotłam ową żurawinę (cała nie puści soczków), kulkę po kulce i zalałam 1/2 l spirytusu (leżał już chyba 2 lata - prezent od Synka). Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak wyjdzie nie omieszkam podzielić się przepisem.
Co jeszcze dzisiaj zrobiłam? Jeszcze nie pościeliłam łóżka - kto by się tym przejmował?
Chciałam opisać swoje spacerki leśne z ostatnich dni - czasu zabrakło. A na dokładkę tyle reklam mi przyszło na e-maile, że mi się tablecik zatkał i żadnych informacji nie otrzymuję. Nie wiem, czy po "oczyszczeniu" e-maili na dużym kompie odblokuje też moją maleńką, wieczorną zabaweczkę.
A teraz chwila, na którą czekacie - CO SŁYCHAĆ W LESIE?
Łazikowałam w sobotę, 19.11.2016.
Poczułam WIOSNĘ bo......
Ku mojemu zaskoczeniu, nad strumykiem, znalazłam kwitnącego ZAWILCA!
Kwiatek wiosenny, marcowo - kwietniowy. Czyżbym przespała ZIMĘ?
LAS pachniał jesienno - wiosennie. Ni to zgnilizną liści, ni to podmuchem świeżości. Jakoś tak mieszanie.
Nasze "Uroczysko" czarną, cuchnącą barwę zmieniło na złocisto-brązową.
Już sobie wyobrażam zapach, kiedy te złociste liście z dna bajorka wiosną zgniją. Pfuuu.... mam to co roku, wiosną, latem i jesienią.
Ale przemiana bajorka w ciągu czterech pór roku jest, można tak powiedzieć, zadziwiająca. Przez 3/4/ roku jest czarne i cuchnące. Jesienią, kiedy spadną do niego złote liście rosnących nad nim klonów, jaworów i buków - przybiera barwę złociście-rudą. UROCZYSKO!
W niektórych miejscach paprocie oparły się listopadowym atakom mrozu i śniegu. Przetrwały w swojej zieloności pomimo oklapniętych nieco gałązek (listków?).
A ze znalezisk - znalazłam jedną (słownie: jedną) gąskę zielonkę, kilka jeszcze zjadliwych opieniek i mnóstwo jesiennych wrażeń.
(P.S. Nie zwracajcie uwagi na WIELKIE odstępy między wierszami. To nie moje dzieło tylko programu. Na wersji roboczej jest wszystko OK.)
Kończę. Idę obierać ziemniaczki. Mówiłam, że dzień jest za krótki?!
Uff.... Ziemniaczki wstawione, łóżko pościelone. Mogę "klikać" dalej póki zmęczony małżonek do domu nie wróci.
Buciki sprawdziły się w 90%. Jeden procent to cienka wkładka (chiński wyrób). Łącznie po 6 godzinach łazikowania wkładka się przemieściła w okolice palców a na skarpetce został KLEJ! Spowodował, że pięta przykleiła się do bucika i....
KLEJ nie dał się sprać w sposób normalny. A że skarpetka miała jakieś dodatki "chemiczne" - powędrowała do kosza. Chała, ściema i żal (to była dość droga skarpetka). Dobrze, że miałam dwie pary. Ta druga od pary będzie zapasowa. :)))))) Kupiłam sobie (znowu nie zaplanowany wydatek) filcowe wkładki - może się sprawdzą. Zobaczę jak pójdę do LASU. Może jutro?
Taką drogę miałam do domu. Bagniszcze!!! Podmokłe, rozjechane i upstrzone końskimi odchodami. Ale dałam radę! |
Jest godzina 14,30 - praktycznie dzień się kończy. Za chwilę będzie ciemno, po obiadku będę chodzić na paluszkach żeby małżonek się wyspał przed nocną zmianą.
Noktowizora jeszcze nie mam żeby po nocy po lesie chodzić. I strach - różne "lumpy" tam się włóczą. Nasza KOTA Planetka na smyczy chodzić nie chce. Szkoda... Może miałabym KOTA OBRONNEGO?!
Do następnego spaceru!
Sopot, 25.11.2016
Do LASU wybrałam się wczoraj. Pogoda była piękna, słoneczna. Tylko w lesie jakoś ... nudno. Ciekawe obiekty fotograficzne znikły. Trzeba się zdrowo nachodzić i przyglądać, nawyobrażać. Ale spacerek był miły - dla zdrowia.
LAS zyskał "przestrzeń" dzięki nagim gałęziom drzew liściastych. Sterczą do góry jak rosochate miotły.
Ogólnie - szaro i brązowo. Szaro-czarna kora drzew i opadłe liście w różnych odcieniach brązu.
Nudno, jesiennie. Nawet ptaszków za dużo nie było. Sikorki pewnie jeszcze spały. Inne ptaszyska siedzą cicho. Jedynie przestraszył mnie "Leśny duszek" - kos poszukujący smakołyków w zeschłych liściach .
Wyobraźcie sobie: idziecie leśną ścieżyną zadumani nad "marnością życia", cisza totalna, nawet szumu wiatru nie słychać. Aż tu nagle, tuż obok ścieżki za krzakami, szelest nieznany. Rozglądasz się - nikogo nie widać. Zwierz to jakiś czy inne licho? Znowu szelest. Spoglądasz w dół, niemal pod nogi, a tam kosik sobie grzebie w kupce liści. Ha..ha..ha...
Już nie raz dreszcze mnie opadły w takich sytuacjach. Bo to nigdy nie wiadomo. Ponoć znowu jakieś "zboczeńce" grasują po naszych laskach.
Idę sobie dalej znanymi mi szlakami wędrówek leśnych. I tu widzę trochę zieleni, tam wreszcie dał się zobaczyć potężny świerk, teraz już nie zasłonięty liśćmi młodych buczków rosnących wokół niego. W innym miejscu jakiś odważny grzybek "jadalny tylko raz" oparł się pogodzie i pokazuje białe blaszki jakby się chwalił, że jeszcze jest.
Miejscami jeszcze zieleniły się liście jeżyn...
... i zielona zajęcza koniczynka.
Leśny olbrzym - wiekowy świerk.
Dla porównania wielkości postawiłam koło niego wiaderko po ogórkach kiszonych (małe).
Te to się pyszniły między rudymi liśćmi!
Zieloności w LESIE jeszcze sporo. Oprócz jeżyn i zajęczej koniczynki trafiały się zielone paprocie i CAŁE mnóstwo mchów. Mchom pogoda sprzyja - dużo wilgoci.
Zielona pajęczynka z gałązek czarnej jagody. Są już na nich zawiązki przyszłorocznych liści.
Sopot, 30.11.2016
Ostatni dzień listopada. Jak sama nazwa wskazuje - listy (liście) już opadły. Tylko na niektórych twardzielach - bukach - pozostały brązowe resztki wspaniałości. No i PADA - deszcz akurat dzisiaj.
Czyli - listo..opad.
A ponieważ nie miało być smutno to nieco radości:
Skupiłam się ostatnio na zieleni poszycia leśnego i znikającej zieleni drzew liściastych. Ale przecież w naszym klimacie (i nie tylko w naszym) mamy całą gamę zieleni iglaków wszelkiej maści. Rodowitą zielenią są świerki, jodły, sosny i daglezje.
Teraz, kiedy opadły liście buków, dębów i klonów widać wyraźnie ich wspaniałość. Towarzyszą nam cały rok radując oczy. LAS ciągle żyje.
Jeszcze nie wszystkie iglaki pogubiły igły. Wysokie modrzewie świeciły w słońcu jak złociste promienie.
Pogoda niezbyt sprzyjała spacerom. Ale warto było "wyrwać" parę chwil i dla zdrowia potuptać ze dwie godzinki po najbliższej okolicy.
Listopadowa pogoda w tym roku była bardzo zmienna i kapryśna. Niektórzy mężczyźni powiedzieliby, że była jak "kobieta" - nieprzewidywalna. Lecza ja znam kobiety mało kapryśne i bardzo poukładane (skromność nie pozawala mi powiedzieć, że to JA). Skoro jednak listopad jest miesiącem wspomnień to pamiętam, że bywały lata iż w listopadzie chodziłam w krótkim rękawku (przynajmniej na początku) lub brodziłam w śniegu (bardziej pod koniec miesiąca).
Nic nie trwa wiecznie!
Zaraz będzie sroga zima i pobieli otoczenie ukrywając pod białym puchem brudy tego świata (oby!).
Ani się obejrzymy przyjdzie WIOSNA radosna i będziemy na spacerach codziennie odkrywać jej nadejście.
Na razie przed nami GRUDZIEŃ.
Bardzo nerwowy miesiąc. Bo to Mikołajki, Barburki, Boże Narodzenie i inne wielkie uroczystości. Aż tu nagle nadejdzie Nowy Rok.
W zapomnienie pójdą smętne, deszczowe dni.
Ale na razie - radosnych Andrzejek, wspaniałych wróżb i... wesołego GRUDNIA!
P.S. Próbuję "uładzić" tego bloga aby był ładny. Nic mi nie wychodzi. Za mało wykształcona chyba jestem (żeby nie powiedzieć głupia). Oglądałam "blogspoty" innych i ... JA TAK NIE POTRAFIĘ!!!! :(((((((
Wybaczcie więc brak umiejętności. Może kiedyś się nauczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będę usuwać wszystkie wulgaryzmy i seksistowskie propozycje.