No i mamy Nowy Rok 2017.
Jak zawsze początek roku jest pełen nadziei na zrealizowanie planów, postanowień i marzeń.
W grudniu prawie każdy podsumowywał miniony rok. Jednym wyszło na plus, drugim na minus, innym wynik zbilansował się na zero. Ale każdy ma jakieś oczekiwania.
Moim największym życzeniem jest, aby to coś pechowo - złośliwego, co prześladuje mój organizm już od ponad roku, poszło sobie precz i nie wróciło.
Zawsze byłam okazem zdrowia. Moja lekarz rodzinna aż dopytywała się, kiedy dam jej zarobić (moja była sąsiadka, teraz w naszym bloku mieszka jej mama więc się czasem widywałyśmy).
Aż tu nagle sypnęło się. Jak skończyłam z jedną upartą zarazą, zaraz przyplątywała się druga.
Zaczęłam od wrzodów, które złośliwie przez pół roku nie chciały się wyleczyć. A to leki nie działały, albo nie mogłam brać ze względu na silne działania (na mnie) uboczne. W końcu uporałam się z tym po to, aby wpaść w następne szpony - tym razem zabrakło mi "smarowidła" w stawach barkowych. Rękami nie ruszysz. Ani w górę, ani w dół, ani na boki. Koszmar jakiś!!! Dostałam zastrzyki, ratuję się Collafleksem - przechodzi. Już mogę się po plecach podrapać, porządnie uczesać i podetrzeć d.....ę bez bólu.
Aż tu nagle, w połowie listopada, kiedy to jeszcze ciepło było i w półbutach (oczywiście w skarpetkach na gołe nogi) do miejscowego sklepiku lazłam. na chodniku przy trawniku UŻARŁO mnie paskudztwo, i to dwa razy, w łydkę nad skarpetką. Sądząc po śladach - pająk. To byłoby nic gdyby nie mój pech - prześladowca. Po kilkunastu dniach wylazło, że pajęczysko zaraziło mnie boreliozą. I jak tu nie mówić o pechu? Sześćdziesiąt lat już kleszcze mnie podgryzają i nic. A raz w życiu użarł mnie pająk i akurat musiał to być ten zarażony (mojej boreliozie chyba poświęcę stronkę).
Dlatego moim życzeniem na ten rok jest - ZARAZO PRECZ!!!!!!!
A z milszych chwil?
Byłam dzisiaj na małym spacerku w lesie. Jak wychodziłam było nawet ładnie. W lesie deszcz mnie złapał. Nie zniechęcił mnie jednak do godzinnej łazęgi. Widoczków specjalnie pięknych nie było. W lesie szaro - buro. Czasem jakiś ptaszek zafurkotał - przeważnie sikorka.
To nasz stary buk - pomnik przyrody. Tylko tabliczkę ktoś mu ukradł.
Na nasz stawik wróciły kaczuszki. Bałam się, że nie wrócą. W październiku i listopadzie ich nie widziałam. Ale wróciły i sympatycznie kwaczą jak podchodzi się do brzegu. Mieszkańcy często je dokarmiają więc idą do ludzi z nadzieją na smaczny kąsek. Ja ich nie dokarmiam, chyba że są ze mną wnuki. Dla wnuków to cała radość.
Przed chwilą lekko prószył śnieg (14,00). Może prawdziwa zima jeszcze przyjdzie? W lesie widziałam młode kiełki roślinek. Jak przyjdzie mróz - nie urosną. A może wiosna już gdzieś krąży w pobliżu?
Jak by nie było - spełnienia marzeń w Nowym Roku.
Pa!...
Sopot, 06.01.2017
No i przyszła, przez niektórych upragniona, ZIMA. Nawet do nas nad morze nasze kochane.
Kilka dni potwornie wiało lodowatym wiatrem, jakby nie jedna a sto czarownic się obwiesiło. Na minusie było niewiele, około trzech stopni. Ale wietrzycho wywiewało całe ciepło spod ubranka siekąc po twarzy lodowatymi igiełkami drobnego śniegu, kaszki niemal. Brrrr......
Tak wyglądały krzaczki wczoraj około jedenastej rano, zanim wiatr zdmuchnął z nich cały śnieg.
Dzisiaj wiaterek ucichł nieco koło południa, sypnęło troszkę puszystym śniegiem. Nawet przez chwilkę świeciło słoneczko. Młodzież pojechała pod Gdańsk na kulig. Wrócili zmarznięci jak sople lodu. Ale szczęśliwi.
A my, stare lenie, grzaliśmy się w domku pod kocykami.
Lubię zimę - jak nie muszę wychodzić z domu i ubierać tony ciuchów. A wiatru zimą to wręcz nie znoszę. Na samą myśl zaczynam szczękać zębami.
Taki widok miałam wczoraj z balkonu. To nie jest nie ostre zdjęcie - taka była zawieja. |
Ile razy wyszukam ciekawe zjawiska na naszym niebie, tyle razy niebo broni swoich tajemnic nasyłając chmury. Tylko dwa razy w ciągu ostatnich 20 lat udało mi się zobaczyć kometę. I była to zawsze zima, mróz jak diabli, ręce i oczy przymarzały do lornetki. Ale widziałam.
Obserwacja nieba to jest hobby dla cierpliwych :)))
Najpiękniejsze niebo mam na swojej leśnej działce, latem. Ciepło, ognisko spokojnie płonie, leżaczek i CAŁE niebo przed oczami. Bajka. Uwielbiam wtedy patrzeć w bezgraniczną przestrzeń. Można się w tych gwiazdach niemal zanurzyć, sięgnąć ręką, poszybować między nimi.
Można wyszukiwać znane konstelacje, dzięki lornetce zobaczyć mgławice, gromady gwiazd i gwiazdy, których gołym okiem nie widać, a potem znajdować je w Atlasie Gwiazd (taka już jestem dociekliwa bestia).
Echhhhh.... Rozmarzyłam się. A do lata jeszcze tak daleko :(((
Sopot, 08.01.2017
Korzystając, że moje chłopaki (mąż i synek) poszły z samego rana do pracy (co za pech dla nich) wybrałam się na spacer do lasu.
Najpierw powyciągałam wszystko z zamrażarki - wszak raz do roku trzeba ją rozmrozić i oczyścić. Mróz na dworze mi pomógł - mogłam spokojnie całą jej zawartość wystawić na balkon.
I zanim urządzenie rozmroziło się - poszłam na spacerek.
W lesie pięknie - biało prawie wszędzie. Szkoda, że wiatr zdmuchnął śnieg z drzew. Byłoby jeszcze piękniej.
Zeszłam sobie z naszej górki po zaśnieżonej ścieżce. Obeszłam polanę na dole, "napstrykałam" trochę zdjęć, wzięłam sporo mroźnych oddechów i zawróciłam do domu - pod górkę.
No i ... moje nowe, jesienią kupione butki, pod górkę iść nie chciały. Mimo protektora ślizgały się do tyłu jak wściekłe. Musiałam dobrze patrzeć, gdzie postawić nogę i "kicać" od drzewa do drzewa jak chowający się przed wilkiem zając. Dobrze, że drzewa w tym miejscu rosły w miarę blisko. W innym wypadku musiałabym wrócić drogą, którą przyszłam, czyli znowu obejść polanę, tyle że w drugą stronę. A i tak efekt pewnie byłby podobny, bo tam też jest pod górkę i ślisko. Będę musiała chyba piasek w kieszeni nosić na zimowe, leśne spacery. Przez to "kicanie" dostałam w łydkach "zakwasów" i do domu ledwo się doczłapałam. Byłam bardziej zmęczona tym godzinnym spacerkiem niż sześcioma godzinami biegania po naszych górkach za grzybami. Co to znaczy odpowiednia motywacja (chodzi mi o grzyby oczywiście, nie o zdrowie). Zdrówko mi na razie jako tako dopisuje. I niech tak zostanie, :)))
A w lesie dzięki śniegowi trochę weselej. Już nie jest tak bardzo buro i ponuro.
Spod białych czapeczek śmiały się brązowe liście buków.
Niektóre pnie drzew przykryły się z jednej strony białą kołderką - od północy, jak mech.
Na drzewach ruch - sikorki strącały śnieg z gałęzi, dzięcioł szukał przekąski wystukując leśne rytmy. Ogólnie panowała "zimowa" cisza - śnieg wygłuszył różne szumy, wiatr nie wiał. Chwilami Słonko próbowało przebić się przez chmury i roziskrzyć mroźną biel.
Było bardzo przyjemnie.
Sopot, 13.01.2017
Piąteczek, trzynasty dzień miesiąca.
Niektórzy sądzą, że jest to pechowy dzień. Może? Na wszelki wypadek nigdzie dzisiaj się nie wybieram. No najwyżej do pobliskiego, osiedlowego sklepiku po chlebek i drożdżówkę na drugie śniadanie dla małżonka. "Słodkojad" z niego okropny. Dobrze, że śnieg leży i jest chłodno. Jest nadzieja, że nie użre mnie jakiś ośmionóg w tak "pechowy" dzień. Niby nie jestem przesądna, ale mądry człowiek dmucha na zimne...
Byłam wczoraj w odwiedzinach u córeczki i wnucząt w podgdańskiej wsi głębokiej. Jechałam trasą wśród pól, większych i mniejszych wiosek. Lubię tę drogę. Mogłabym jechać przez miasto, kilometrów prawie tyle samo, ale brak tej urokliwości wycieczki poza miasto. No i emocje - boczny wiatr próbował zdmuchnąć samochodzik z jezdni, gdy przejeżdżałam między nagimi polami. Musiałam mocno trzymać kierownicę. A jak jeszcze do tego trafił się rozpędzony "TIR".... Nie myślcie sobie, że jeżdżę "maluchem". O nie! Mam przyzwoitą "skodzinę", która nie jest wcale taka lekka. Świadczy to o huraganowej wręcz sile wietrzycha. A najgorszy jest wiatr boczny, który zawieje niespodziewanie w momencie opuszczenia terenu zabudowanego i osłoniętego drzewami. Niewprawnego kierowcę zdmuchnie z jezdni jak pyłek...
Trasa jest miła dla oka. Co prawda poprzecinana wioskami i miasteczkami, ale w miarę szybka, bez większej ilości świateł i najczęściej właśnie pośród pól. Dlatego jadąc tamtędy nawet się nie spieszę podziwiając, w miarę możliwości oczywiście, widoki.
Pola jeszcze pokryte śniegiem.
Mimo pogody przemiennej - raz słonko, raz deszczyk śnieg utrzymywał się jeszcze do popołudnia, może lekko przybrudzony, ale był.
W dalszej perspektywie na błękitno - białym tle pól i nieba czerniały nagie drzewa i krzewy.
Na śnieżnym obrusie koronka z uschniętych, zeszłorocznych krwawników. |
A dzisiaj? Spoglądam za okno - własnie prószy drobny śnieżek. Jest rano, godzina 9,00. Może popada więcej i jutro na spacerku kliknę kilka ładnych, zimowych fotek?
Pozdrawiam. Do następnego razu! Pa....
Sopot, 15.01.2017r.
No i mamy już połowę miesiąca za sobą. Jak to szybko zleciało.
Czasem zadaję sobie pytanie, w jaki sposób jako dziecko miałam na wszystko czas - szkołę, opiekę nad młodszym braciszkiem, pomoc mamie i jeszcze codzienne zabawy na podwórku. Dzisiaj ten czas umyka nie wiadomo kiedy. Im jestem starsza tym dni stają się "krótsze". Zadziwiające zjawisko...
Udało mi się wczoraj wyciągnąć mężusia spod kocyka na mały, leśny spacer. Było pięknie.
W piątek od rana sypał śnieg i wieczorem było go już całkiem sporo. Świerki i sosny na przeciwko moich okien dostały wspaniałe, białe czapeczki. Gałęzie drzew liściastych też pokryły się białymi kołderkami. Świat zaczął przybierać bajkowy wygląd.
Niestety - na krótko. Wieczorem przyszła lekka odwilż i białe czapeczki oraz kołderki zaczęły całymi płatami spadać na ziemię.Też ciekawy widok. Obserwowałam to przez okno i martwiłam się, że piękne, zimowe widoki nie wytrzymają do następnego dnia. Ale wytrzymały! Może już nie tak bajkowe, drzewa i krzewy nie wyglądały jak zrobione ze śniegu. Lecz było biało i przyjemnie.
Tak sypało w piątek 13.01.2017r. (widok z mojego balkonu) |
Śnieg miejscami mokry, miejscami sypki. Sypki był w dolinach, na górze lepił się do butów.
Słoneczko nieśmiało przebijało się przez chmury minimalnie rozświetlając biel śniegu. |
Na śniegu sporo tropów leśnych mieszkańców - sarenek i dzików. Fotek tropów nie robiłam - byłyby mało widoczne wśród tej bieli.
W pewnej chwili ujrzeliśmy ... lecącego komara. Co on robił w lesie o tej porze roku? Może zbudził go z zimowego snu w liściach jakiś ptaszek poszukujący żeru?
Ciekawe zjawisko ... My, jako gatunek, jesteśmy duzi a tak nieodporni na zimno. A takie malutkie stworzonka, jak np. ptaszki, przeżywają chłody bez dodatkowych futer, pieców czy kaloryferów. I my, tak nieodporni, zdominowaliśmy świat. A może tylko tak nam się wydaje?
Spacer był bardzo przyjemny. Tym przyjemniejszy, że w towarzystwie.
To ja. W całej leśnej, zimowej okazałości - no może 3/4. (nareszcie miał mi kto zrobić fotkę). |
Więcej fotek z ostatnich dwóch dni znajdziecie na mojej stronce Zima w lesie i nie tylko.
Miłego oglądania. Pa ....
Sopot, 21.01.2017
Niektórzy twierdzą, że za mało piszę. Cóż, do pisania, i to z sensem, trzeba mieć:
- nastrój,
- temat,
- święty spokój,
- czas.
Dzisiaj to nawet nie zdążysz pomyśleć o wychyleniu się i podziwianiu widoków, już jesteś na końcowej stacji. O zawarciu znajomości bliższej lub dalszej mowy nie ma. Każdy podróżny zajęty swoim telefonem, smartfonem, netbookiem, laptopem lub odsypianiem zarwanych nocy. Ha! Może dobrze, że już nie podróżuję pociągami. Zanudziłabym się na "śmierć". No może nie na śmierć - lubię czytać książki. Takie zwykłe, drukowane.
Jestem prawie bibliofilem. W moim domu, gdzie nie spojrzeć - książki. Różne, różniste - książki. Papierowe, w twardych i miękkich oprawach, czasem bez okładki (zużyła się), ale żal wyrzucić.
Pierwsza ściana w dużym pokoju.
Druga ściana w dużym pokoju (na tym regale lubi przesiadywać kotka Planetka i oglądać świat za oknem).
Pierwsza ściana w drugim pokoju.
Druga ściana w drugim pokoju.
Oprócz tego co powyżej, jeszcze mnóstwo szafek, pomniejszych regalików i kartonów z książkami (marzy mi się WIELKI pokój, zwany biblioteką).
Prawie wszystkie książki przeczytane. Przyznam się bez bicia - rozpraw Marksa i Engelsa nie przeczytałam. Mam je jedynie jako pamiątkę historii świata naszego powszechnego, odziedziczone po babci, która była nauczycielką w wiejskiej szkółce i takie "knigi" mieć musiała. Książek odziedziczyłam mnóstwo. Po babci, po dziadku, po mamie i tacie, po bracie. I sama mam na nie "fioła" - kupuję namiętnie. No może kupowałam. Musiałam przyrzec sobie i małżonkowi, że nie będę już kupować książek, bo mieszkanie nasze nie jest z gumy (niestety!). Podobno są jeszcze biblioteki. Nie w mojej najbliższej okolicy. Do biblioteki musiałabym jechać lub "tuptać" do następnego osiedla lub centrum miasta. Komu by się chciało? I jeszcze o terminach pamiętać!
Na końcu uliczki, gdzie się wychowałam, była biblioteka. 10 kroków i jedno piętro (mieszkaliśmy na pierwszym piętrze). Tam byłam królową - razem z mamą. Obie zaczytywałyśmy się. Bibliotekarki nawet dawały nam dwa razy więcej książek niż innym, i na dłużej - niż innym. Nawet dostąpiłam zaszczytu okładania ich w szary papier, później nawet wypożyczania. To były czasy......
Ja lubię "POSIADAĆ" i w każdej chwili sięgnąć, jak mi nastrój podyktuje. Małżonek też do zaczytujących się należy (przynajmniej ten aktualny, obecny).
Obietnicy "nie kupowania" książek nie dotrzymałam w całości. Czasem skuszę się na coś. Uwielbiam serie. Nie dość, że ciekawe to jeszcze ładnie na półce wyglądają. Aktualnie kolekcjonuję naszą Joasię Chmielewską (może mój styl pisania wziął się od niej?). Mam mnóstwo jej kryminałów, ale w zeszłym roku pojawił się cykl jej wszystkich powieści, przy okazji jakiejś gazety (tych od lat nie kupuję i nie czytuję). Niestety, przegapiłam całość, Ale ostatnio trafiłam na jakieś resztki w markecie. Oczywiście KUPIŁAM!. Małżonek jeszcze nie zauważył. Zostawiłam je sobie na majówkę na działce.
Majówka - leżaczek, słoneczko, ptaszki. Łąki i lasy pachnące żywicą. Błogie lenistwo przerwane jedynie koniecznością spożywania, a co za tym idzie, ugotowania czegoś. Echhhhhh....
Żeby tylko ta działeczka (3200 m2 - działeczka!!!) była bliżej. Niestety - 100 km to spora odległość nawet dla zmotoryzowanych. Dla nas o tyle uciążliwsza, że każdy wyjazd to tony gratów do zniesienia i upchania w autku, a potem wniesienia do domu (po ostatnim, sierpniowym (2016r.) wyjeździe autko jeszcze nie rozpakowane - mąż ciągle czeka na ładniejszą pogodę... ????).
Sąsiad dziwił się, gdzie ta ciężarówka, która te graty przywiozła. A wszystko zmieściło się w jednym, małym samochodziku (najpierw Seicento, obecnie Skoda - sama się dziwię, jak ja to upycham, a do tego jeszcze kota w klatce, w porywach dwa koty i dwie klatki).
Musimy jeździć z całym obozem. Nie mam tam domku, jedynie szałasy (zamiast namiotów, miałam dość czołgania się, teraz wchodzę jak królowa, nawet mam łóżko).
I tym sposobem, od "małości" pisania dotarliśmy do wspomnień z wakacji.
A za oknem "ciapawica". Śnieg, który tak obficie napadał tydzień temu w piątek, poprawił w poniedziałek, zniknął prawie całkowicie. Zostały tylko gdzieniegdzie brudne, smętne łaty. Nawet bałwan, którego ulepiły dzieci pod moim oknem na trawniku, zniknął. Teraz jest to niewielka, podziurawiona deszczem i odwilżą, kupka brudnego śniegu.
Gdzie jesteś WIOSNO!
Sopot, 30.01.2017r.
Chyba idzie na wiosnę. Jakaś słabizna dzisiaj mnie dopadła. Wszystko z rąk leci - i to dosłownie. Garnek, marchewka, okulary i.... Ech....
Już pora obiadowa a ja prawie nic nie zrobiłam z zaplanowanych rzeczy. Jedynie obiadek mężulkowi ugotowałam i to niekompletny. Samego kurczaczka w sosie warzywnym a'la curry. Ale ryżu nie kupiłam - zapomniałam :((((( Będzie z chlebem - też się nie obrazi. Mam dobrego męża - je wszystko co na talerzu podam. CUDO chłop!!!!
Dopiero świętowaliśmy Sylwestra a tu już jutro koniec stycznia. Czas leci jak zwariowany. Traf by Szlafił! Tyle planów i ... kicha.
Przypominam sobie moje koleżanki z pracy. Marudziły jak stare .... nie dopowiem, obrażą się: "Co ja będę na emeryturze robiła?", "Zanudzę się na śmierć" i tym podobne wywody. A ja jestem zdania: NUDZI się ten, co ma pusto w głowie. Ja nie mam czasu kurzu porządnie wyczyścić po kątach - mam ciekawsze zajęcia.
Trochę tej artystycznej "chęci" przekazałam córce. Siedzi teraz przy dzidziusiu (mojej pierwszej wnusi) i kombinuje, jak zarobić w domu. Jest zdolną jubilerką, ale przy maleńkim dziecku nie da się tworzyć biżuterii. To sobie wymyśliła coś innego. I chwała jej za to! :))) Dlatego dzisiaj poszperałam po zakamarkach swoich szuflad i przygotowałam pakiecik różnorakich zbiorów do wykorzystania - kamyki (z mojej kolekcji, której i tak nikt nie ogląda, koraliki przeróżne, wstążeczki jeszcze z moich lat dziecinnych - ha... mam jeszcze takowe). Na tapecie jest Wielkanoc. Niech dziecina moja działa.
Las odwiedziłam w sobotę. Cud się stał i małżonek wybrał się ze mną. Co prawda już po pół godzinie marudził o powrocie, ale moja pasja zwyciężyła. Byliśmy na spacerze całą ... godzinę. Aż synek zdziwił się, że tak "szybko". A ja po prostu nie miałam sumienia ciągać małżonka dalej. Zima to dla niego BARDZO męczący czas. W pracy ma straszny "wycisk". Bo roboty, które można spokojnie zrobić w cieplejsze dni, miasto wymyśla na koniec i początek roku. Kto to widział, aby kuć zmarznięta glebę, wymieniać podkłady tramwajowe, szyny i zwrotnice w zimie?!!!! Tylko urzędasy!!!!.
Wracam do tematu... LAS.
Cichy i spokojny.
Na wejściu przywitały nas białe topole skąpane w słońcu.
Po śniegu prawie nie ma śladu. Tu i ówdzie białe plamy nawianego do zagłębień śniegu, roztopione, później zmrożone, świeciły różnymi kolorami w słonecznych promieniach. Jak małe diamenciki.
Był lekki mrozik.
Pośród brązów liści, które wyłoniły się spod roztopionego śniegu, wiły się oblodzone ścieżki wydeptane przez ludzką stopę.
Pod stopami "chrupały" zamrożone trawy, mchy i jesienne liście.
Taki był nasz spacer. "Chrupiący", lekko mroźny i ... krótki.
Więcej zdjęć na stronce ze zdjęciami. Pa...
(małżonek właśnie wrócił z pracy, muszę kończyć i podać mu obiadek).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będę usuwać wszystkie wulgaryzmy i seksistowskie propozycje.